Cuda i łaski

Wielce Wielebny Ojcze!

                Słuchałam Ojca konferencji w grupie 10 niebieskiej Pieszej Warszawskiej Pielgrzymki, wygłoszonej przez Wielebnego Ojca w tym roku (1985). Działanie łaski Bożej w mojej rodzinie za wstawiennictwem Matki Naszej Pani Jasnogórskiej też miało miejsce. Podkreślał Ojciec, że Matka Boża działa bardziej w terenie niż w samym klasztorze. Podzieliłam, się tym faktem działania Matki Bożej z mymi braćmi i siostrami pielgrzymującymi, opowiadając o działaniu łaski Bożej poprzez modlitwę różańcową.

                Działanie to dotyczyło bezpośrednio mojego męża i polegało na cudownym jego nawróceniu. Śmiało mogę wziąć to za łaskę zesłaną przez ręce Niepokalanej, ponieważ przez cały czas choroby męża najważniejszą modlitwą był: różaniec. Po drugie w czasie tej choroby podjęłam razem z naszą córką, decyzję wzięcia udziału w Pieszej Warszawskiej Pielgrzymce. Pozwolę sobie, aby wykazać działanie Najświętszej Panienki opisując dokładnie całe zdarzenie, a mianowicie: "Mąż mój w 1981 roku w lutym bardzo poważnie zachorował. Początkowo nie wiedziano jaka to jest choroba, leczono go antybiotykami, dopiero po 10 miesiącach przy kolejnym pobycie w szpitalu zdecydowano się na konsultację z onkologiem. Wtedy postawiono diagnozę: ziarnica złośliwa. Choroba trwała dwa lata i zakończyła się śmiercią. W pół roku trwania choroby, mąż powiedział do mnie  "przypomnij mi, ... naucz mnie modlić się na różańcu.

               A muszę tu zaznaczyć, dla wyjaśnienia, że zafascynowała go przed laty ideologia marksistowska i przez 28 lat życia - był bardzo oddalony od Boga. I tak od różańca się zaczęło! Czym bardziej cierpiał, czym nadzieja na życie, czy wyzdrowienie była mniejsza, tym bardziej przywiązywał się do różańca. Nierzadko trzymał go w rękach po całych dniach...  Potem zapragnął Pisma Świętego, potem poprosił o "Naśladowanie Chrystusa" Tomasza a Kempis. I już tak było przez 1,5 roku do końca życia. Przy łóżku na nocnym stoliku stał krzyż, leżał różaniec, Pismo Święte i książka Tomasza a Kempis. W sierpniu 1982 roku moja córka zapragnęła wziąć udział w Pieszej Pielgrzymce Warszawskiej. Pomysł ten został przyjęty przez mego męża z wielkim entuzjazmem, jak gdyby wiązał jakieś nadzieje z naszym pielgrzymowaniem. Sam ze sobą toczył bardzo trudną walkę. Walkę o uwierzenie. Tyle sprzeczności go nurtowało. Tyle nieraz trudnych pytań podsuwał mu jego skołatany umysł. Tyle przeróżnych wątpliwości ... Każda zła postawa człowieka była dla niego często następnym atakiem wątpliwości, gdy tymczasem dobra postawa nie była prawie dostrzegana. Było to jakby zmaganie się jego lepszej połowy z jego gorszą połową. Ale Miłość Miłosierna musi zwyciężyć! Wreszcie stwierdziłam, że jest nareszcie dość blisko Boga i trzeba mu pomóc, jeszcze pomóc przez podanie ręki przez dobrego duszpasterza, który wykazując wielkie Boże Miłosierdzie wskaże mu, że to Boże Miłosierdzie i jego objąć może, jeśli tylko on dobrowolnie tego zapragnie. Poprosiłam, dlatego księdza z mojej parafii, aby przyśpieszył kolędowanie w moim domu. I tak się stało!

                  Ksiądz Jan pomógł choremu rozwiać ostatnie wątpliwości. A wątpliwości te były już tylko takie: 1. czy Bóg mi wybaczy? 2. czy to moje gorące pragnienie pojednania się z Bogiem - nie wygląda przed ludźmi, jak obrazuje przysłowie: "jak trwoga to do Boga"??? A jak krzyk rozpaczy brzmiało wyjaśnienie: "Proszę księdza, to przez ten piekielny racjonalizm! Po tej pamiętnej rozmowie mąż mój poprosił o spowiedź w najbliższą sobotę - jako dzień Matki Bożej. Dzień ten był dla niego cudowny. Płakał z radości jak dziecko! Ufał bardzo Matce Bożej. Do Niej zanosił modlitwy o oddalenie cierpień. I został wysłuchany. Od momentu Sakramentu Pojednania nie zażądał do chwili śmierci (a żył jeszcze 5 tygodni) ani jednej pastylki, ani jednego czopka uśmierzającego ból, które przedtem zażywał.

Te ostanie 5 tygodni był spokojny jak dobre dziecko. Ksiądz z Panem Bogiem był u niego jeszcze dwukrotnie. Ten okres można powiedzieć - został poświęcony całkowicie modlitwie. Gdy sam już nie mógł się modlić, prosił abym po kilka godzin dziennie prowadziła modlitwę, a on za mną powtarzał. Najważniejszą modlitwą był jak zwykle różaniec, potem Koronka do Miłosierdzia Bożego i przeróżne pieśni, szczególnie maryjne. Umierał - niestety w szpitalu, ponieważ nastąpił z powodu przerzutów na płuca i rdzeń pacierzowy obrzęk płuc. Bezpośrednio spowodował ten obrzęk brak tlenu z powodu niskiego poziomu hemoglobiny i czerwonych ciałek (morfologia wykazała czerwone ciałka w ilości 2 milionów, hemoglobiny - już nie pamiętam, ale na pewno około 50% normy lub poniżej), ciśnienie 70/40. W tym stanie został przewieziony do szpitala, gdzie żył jeszcze tylko 4,5 godziny. Umarł w sobotę, w dzień Matki Bożej. Umierał uśmiechając się i jeszcze po śmierci był uśmiechnięty. Lekarka obecna przy zgonie powiedziała: "Jestem wstrząśnięta tą śmiercią, takiej śmierci nie widziałam, aby umierający uśmiechał się, musiał być naprawdę głęboko wierzącym".

                Wydawało mi się, że nie mogę tego nie opisać. Musiałam to zrobić i przesłać na ręce Wielebnego Ojca, aby Matka Boża miała większą chwałę. Uzdrowienia są wielkimi cudami, ale będąc świadkiem nawrócenia muszę stwierdzić, że jest to największym cudem. Jest to cud narodzenia się nowego człowieka, odbywający się w walce łaski Bożej z działaniem złego [ducha], trwającej nieraz bardzo długo, tym bardziej, że uzależnione od wolnej woli człowieka. (...)

                                                                                                                                   Łączę wyrazy najgłębszego szacunku.

Warszawa, dnia 20 września 1985 r.

 

    Zgodę na publikację świadectwa uzyskałem podczas rekolekcji w sierpniu bieżącego roku w Ośrodku Caritas Diecezji Warszawsko - Praskiej w Słupnie koło Radzymina. Dziękuję osobie, która złożyła świadectwo, która jest mi znana od dłuższego czasu.

                                                                                                                                              ks. Mieczysław Jerzak